Komentarze: 3
Cóż za bezsens. Kiedy wydaje się już, że wszystko się powoli układa, oczywiście muszą się pojawić nowe problemy i dylematy.
1. Pieniążek.
Problemem są na przykład pieniądze. Ich naturalnie zawsze jest za mało, no ale teraz to już jestem rozdrażniona. Albo zarobię we wrześniu sporo nadprogramowo, albo będę zmuszona naruszyć nienaruszalne. W sensie - święte oszczędności, które powinny zostać nietknięte do momentu wyprowadzki z domu. Normalnie szlag mnie trafia, jak można tyle pieniędzy tak błyskawicznie rozpuszczać. Mrok, zło i Zbigniew Wodecki!
No cóż, liczę, że uda mi się przepracować w tygodniu z 20 godzin na samych korepetycjach... co daje... (ekhmn, rozszeżona matma teraz) 400 zł tygodniowo. To by było optymalne, zwłaszcza, że mam jeszcze przecież szkołę, szpitalne pierdoły, no i w projekty chcę się zaangażować. Zobczymy jak się będę wyrabiać z tymi 20 godzinami korków, może później więcej wezmę? Chciałabym w miesiącu 500 zł odkładać i sama płacić za szkołę. No i oczywiście mieć na swoje obłąkane wydatki, a te są niemałe. Powiedziałabym nawet, że cholernie duże, jak na osiemnastoletnią cizię. Wstydź się, Katarzyno!
2. Samozachowawczość.
Czasami ludzie popełniają głupie błędy. No dobra, ciągle je popełniają. Ale mi chodzi tu o takie drobne, nieprzemyślane zachowanie, na przykład powiedzenie czegoś, co nie ma na celu niczego istotniejszego niż zranienie drugiej osoby. Jednak druga osoba nie dość, że zostaje zraniona, to jeszcze bierze sobie słowa do serca i dość poważnie rozważa konsekwencje rzucania dużych słów na wiatr. Hmmm. Plączę, ale tak właśnie poplątane jest to w mojej głowie.
Znalazłam się w takiej sytuacji w ostatnich dniach. Ktoś powiedział mi w 'kłótni' coś, co tak naprawdę jest sprzeczne z tym co myśli. Zostałam 'przeproszona', sprawa została obgadana, a 'skrucha' jest szczera - tego jestem pewna. Dodam, że nie jestem bez winy, bo 'kłótnia' została w pewnym sensie sprowokowana przez moje zachowanie. Wszystko powinno być okej, zwłaszcza, że to osoba bardzo mi bliska.
A jednak boli. Takie słowa, takie zachowanie, choć przecież takie emocjonalne i szybko wycofane... wzbudziło we mnie całą lawinę uczuć negatywnych i burzących. Mieszaninę lęku i złości... i bezsilności - znowu. Znowu wróciło zastanawianie się nad tym, czy aby na pewno dobrze robię pozwalając sobie zbliżyć się tak mocno do drugiej osoby, znowu nabieram dystansu do uczuć i znowu staję się wewnętrznie nieczuła.
Z jednej strony nie chcę tego, wolałabym, żeby było idealnie i żebym mogła to zlekceważyć jako słowa złości i wzburzenia. Jednak z drugiej, jakiś chory instynkt samozachowawczy, podkarmiony dawnymi przejściami (nie związanymi z tą osobą), zatrzymuje mnie w miejscu i wali w łeb na alarm. To trudne i bardzo męczące.
Cholera jasna.
Edit: A tak ogólnie, to jest pozytywnie. W głowie przykre myśli się kołoczą troszkę, ale nie żeby tam jakieś wielkie depresje. Czas dzielę między Kamczka, Rafała i siebie, jak tort weselny. Czy tam cokolwiek ;) I jest pozytywnie i nawet chwilami zaśmiewam się do łez - na przykład jak w chwili gdy wychodzi publicznie moja nieumiejętność jedzenia czegokolwiek, tak, by się nie umorusać od stóp do głów. I wtedy ludzie na mnie patrzą tak podejrzliwie, jakbym była jedną z tych kobiet z reklam, które w przypływie emocji rozsmarowują sobie różne produkty spożywcze na twarzach, dekoltach i takich tam. A ja udaję, że nie wiem o co im wszystkim chodzi i idę jak gdyby nigdy nic, dumnie lekceważąc towarzyszącą mi Kamilę tarzającą się ze śmiechu. A co! ;P